Witaj.
Po ciężkim dniu, pełnym akcji i polowań, możesz odłożyć wyszczerbiony miecz w kąt, a samemu usiąść wygodnie na krześle, by przeczytać ciekawą lekture.
Antica, rok trzysta dziewięćdziesiąty ósmy.
Zza oceanem, odgradzającym główny kontynent z wieloma innymi wyspami, znajduje się taka, którą rządzą własne prawa. Tak, Ty też na niej byłeś. Bogowie zakazali na tej wyspie zabijać się nawzajem. Już wiesz o jakiej wyspie piszę, prawda? To Rookgaard.
Był słoneczny poranek, koło godziny dziesiątej. Zapach drzew i kwiatów unosił się w powietrzu. Główną drogą szedł starszy człowiek, w skromnej zbroi, wymachując ledwo co kupioną maczugą.
Przechodził koło karczmy prowadzonej przez Normę...
- Na rany Fardosa! - krzyknął starzec, spoglądając w środek karczmy.
- Toż to Insahoris! - tym razem wypowiedział to normalnym tonem.
W karczmie siedziała osoba, której imię wypowiedział. Dziwnie siedział. Jedną ręką opierał głowę, jak by był czymś zakłopotany.
Na stole leżało kilka kufli po piwie, jeden był do połowy pełny.
Insahoris spojrzał się w stronę wyjścia.
- Aa... Kojarzę Ciebie skądś. - wymamrotał nieco cicho.
- Tak! Pomagałeś mi opuścić tą wyspę, dawno temu. - rzekł starzec, podchodząc do stolika i siadając na krześle, obok swojego rozmówcy.
- Dlaczego tu wróciłeś? - zapytał Insahoris.
- Eh... Brakowało mi pieniędzy, zamiast iść na polowanie, postanowiłem obrabować kilka osób. Tak wyszło, zabijając trzecią z rzędu, spotkała mnie kara. Nie miałem dokąd uciec, złapało mnie kilku doświadczonych magów i mnie zabili... I tak oto jestem.
- Normo! - Wykrzyknął słuchający.
- Coś podać? - Norma, stała za ladą i przecierała kubki z kurzu. Gdy się na nią popatrzyło, pierwsze co rzucało się w oczy to jej fioletowy kapelusz, zdobiony gustownym kwiatkiem.
- Podaj jeszcze jedno piwo... Albo nie, przynieś pięć. - odpowiedział na jej pytanie Insahoris.
- Może nie powinieneś tyle pić? Młody człowiek jeszcze z Ciebie. - Rzekł starzec.
- Nie mów mi co mam robić. Z resztą, dla Ciebie też zamawiałem. - nieco niegrzecznie zaczynając, powiedział młodszy rozmówca.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Wydawało się że jeden czeka by drugi zaczął coś mówić.
Głuchą ciszę przerwała Norma, która właśnie na tacy przyniosła sześć piw.
- Jedno od firmy - powiedziała spoglądając na młodego człowieka i puszczając mu oczko.
- Idę się przejść, mam nadzieje że dwóch facetów da sobie radę z przypilnowaniem karczmy, racja?
- Tak. - odrzekli oboje w tym samym czasie.
- Uuu.. - uśmiechając się rzekł starzec.
- Cicho badź. - odpowiedział młodzieniec na głupią prowokacje.
- Zmieniając temat, nie działo się nic tutaj gdy mnie nie było?
- No może... Tylko to długa historia.
- Opowiadaj! Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy. - odrzekł starszy, biorąc łyk piwa z kufla i spowrotem kładąc go na stole.
- No dobra. Była tutaj taka jedna sytuacja... - zaczyna opowiadać Insahoris.
Był to wieczór. Nie było jeszcze ciemno, czerwone słońce zachodziło za horyzont. Fale morza delikatnie opływały po piasku, na niewielkiej plaży Rookgaardu. On, leżał na jednym z plażowych krzeseł. Nie pamiętam jego imienia, znam tylko jego historię. Właśnie zaczął kropić deszcz. Krople zaczeły spadać na jego twarz. Otworzył oczy.
- Cholera. - niezbyt ładnie wypowiedział to słowo, jak by mówił do siebie.
Podniósł kapelusz z ziemi, który jak się zdaje spadł mu gdy spał. Założył nakrycie głowy, wstał i zaczął iść w stronę miasta.
Właśnie przechodzi koło świątyni.
- Wyczuwam niedobre rzeczy, młodzieńcze. - Powiedział Cipfried widzący szlachcia.
- Witaj. - odpowiedział młodzian, na niezbyt zachwycające przywitanie kapłana.
Poszedł dalej. Skierował się do piętrowego domu kowala.
- Witaj Obi.
- Dobry wieczór. W sumie kogo innego mogłem się spodziewać o tej porze. - odpowiedział handlarz uzbrojeniem, odrywając się od pracy i podchodząc do lady.
- Zrobiłeś to, czy nie miałeś czasu? - zapytał młody wojownik.
- Jasne. - odpowiedział kowal, podając ledwo co zaostrzony miecz swojemu klientowi.
- Świetnie. Dzięki. - odpowiedział klient, zostawiając sakiewke ze złotem.
Włożył miecz do pochwy, udając się na góre, gdzie pracowała Dixi.
- Dobry wieczór. - powiedział do niej.
- Aa, witaj. - wszystko leży tam gdzie zawsze.
- Świetnie.
Wszedł do pokoju obok. Drzwi zaskrzypiały, zamknął je.
Na stole pośrodku pokoju, leżało uzbrojenie i plecak.
Podszedł do plecaka i sprawdza zawartość. Wszystko było.
Zaczął przyodziewać hełm, zbroje, nogawice.
Gdy ubierał się, myślał o niej. Wiedział że po nocnym polowaniu znów ją zobaczy, stojącą przed akademią samą, lub rozmawiającą z kimś. Wyobrażał sobie ją. Miała piękne długie czarne włosy i nosiła czerwoną suknię. Podobała mu się, spędzali czasami trochę czasu, ale tylko trochę. Zbyt wiele polował. Wiedział że to złe, że chce poświęcić więcej czasu jej. Jednak wmawiał sobie, że jest urodzony by walczyć, nie po to ma takie umiejętności.
Jego myśli powróciły do rzeczywistości.
Założył również inne buty, niż miał poprzednio.
Wziął plecak na plecy, w lewą rękę łapiąc tarcze.
Wyszedł. Drzwi zaskrzypiały jak poprzednio, tym razem ich nie zamknął. Zszedł po schodach, wychodząc z budynku i kierując się na północny most miasta.
- Witaj Dallheimie.
- Uważaj na siebie. - odpowiedział na przywitanie uzbrojony po zęby wojownik.
- Będę.
Zaczął iść w tak znane mu miejsce do polowań, do jaskini pająków.
Przez ten czas myślał o niej, o jej spojrzeniu, oczach... Zauważył że nie pada już deszcz i że jest ciemno. Spojrzał przed siebie, jeszcze kawałek i tam dojdzie.
- NO NIE! - ze zdenerwowaniem powiedział to w myślach.
Daleko przed sobą zobaczył innego wojownika, skromnie ubranego. Wchodził on do jaskini pająków, tam gdzie właśnie chciał wejść nasz bohater.
- Tak nie może być! Nikt nie będzie wchodził w moje miejsce! - gadał pod nosem młody wojownik.
Zaczał biec. A biegał szybko. Przeskakiwał krzewy, omijał drzewa...
Ale...
Nogą zachaczył o wystający z ziemi korzeń.
Przewrócił się.
Zaczął wykrzykiwać różne słowa, między innymi wulgarne określenie kobiety handulącej swoim ciałem.
Wstał, otrzepał się z piachu i innego brudu.
Kompletnie rozkojarzony, zobaczył że coś leży za krzakami.
Podszedł bliżej. Leżała tam kobieta. Wiele razy widział widok martwych zwłok, wojowników i wojowniczek, którzy nie radzili sobie z potworami czyhającymi w lasach i jaskiniach Rookgaardu.
Znał tą kobiete.
To była ta, w której był zakochany.
Rozlana krew ubarwiła trawę na czerwono. Rozdarta suknia i głęboka rana w brzuchu, ukazywały jej trzewia. Miała poobijaną twarz. Nie widział nigdy jej w takim stanie. Na myśl by mu nie przyszło tak pomyśleć.
Uklęknął koło zwłok, łzy poleciały mu po policzku. Był twardy, a to jedyny raz kiedy zapłakał. Obok leżał koszyk z jagodami, to pewnie po to poszła do lasu.
Zaczął wyklinać los. Jaki to on jest niesprawiedliwy. Nie wiedział co myśleć, nie wiedział co zrobić. Wstał. Pragnął zemsty na tym kto to uczynił. Wiedział że to orkowie, albo minotaury. Jednak one nie zapuszczały się w te rejony.
Obok niej leżał jej sztylet. Na nim była krew. Rozejrzał się. Na ziemi ciągneła się ścieżka z krwi. Postanowił iść po śladach.
Zauważył kogoś. To jakiś początkujący wojownik. Dał mu kryształową monetę, powiedział że ma zanieść zwłoki do miasta do Cipfrieda. Niedoświadczony wojownik zrozumiał co ma zrobić, udał się w miejsce w którym spoczywała.
Nasz wojownik dalej szedł po śladach krwi. Doszedł do jaskiń tak dobrze mu znanych, jednak zarazem rzadko odwiedzanych. Zszedł po schodach, wyciągnął miecz z pochwy i wbił go w biegnącego w jego stronę szczura.
Szedł dalej. Zobaczył leżącą na ziemi pochodnie. Podniósł i przywiązał do kołczanu, w którym i tak nigdy nie nosił strzał. Szedł dalej. W jego stronę zaczął biec trol, w swoim ohydnym łapsku trzymał ręczny toporek. Młody wojownik jednym ruchem ostrej jak brzytwa katany, odciął rękę trolowi, po czym uderzył go z łokcia w twarz. Ten się przewrócił. Wbił mu miecz w czaszkę. Krew rozlała się po ziemi. Szedł dalej. Ostrożnie, ale szedł. Widząc drabinę, zeskoczył na dół. Zobaczył orków. Było ich więcej niż zawsze, zwykle był jeden, teraz natomiast 7 sztuk. Walka trwała niedługo, z tego powodu że był dobrze wyszkolony na takie potwory. W tunelu którym szedł, rozszedł się echem dźwięk ostatniego upadającego orka.
Zeskoczył po kolejnej drabinie. Było pusto. Zza rogu wychyliła się zielona głowa, z wyłupiastymi żółtymi oczami. Zaczął biec w stronę kolejnego przeciwnika, jednak on, zamist atakować naszego bohatera, zaczął uciekać. Widać był zwiadowcą, bo biegł w głębszą stronę labiryntu. Nasz wojownik rzucił mieczem, który wbił się w plecy orka. Podszedł i go wyciągnął. Odwiązał pochodnie i zgasił, pozostawiając ją na ziemi. Nie chciał by było go widać z daleka. Szedł w głąb labiryntu. Doszedł do kolejnej drabiny. Kucnął i cicho zakradł się pod krawędź. Pusto. Zwykle można było spotkać tam kilka minotaurów. Nie zeskoczył jak zwykle, tylko cicho po niej zszedł. Z daleka słyszał jakieś głosy. Dobiegały one z zejścia po schodach. Głosy rozmawiających ze sobą orków i minotaurów. Wiedział że jest ich tam więcej.
Zbiegł po schodach. Jego oczom ukazało się około 20 minotaurów i kilka orków. Pozabijane ciała wilków leżały na ziemi. Wszystkie monstra spojrzały się na wojownika w jednym momencie. Przeraził się.
- Aghai kei! - gdzieś z tłumu dobiegły te słowa. Wypowiedział je minotaur mag, który właśnie wbiegał do pokoju.
Nasz bohater nigdy nie widział go by wyszedł, widać teraz stało się coś że opuścił swoje cztery kąty.
W tej chwili wszystkie potwory rzuciły się na naszego wojownika. Władał mieczem, kopał, i bił. Chciał pozbyć się każdego z nich. Jednym ruchem katany odrąbał minotaurowi głowe. Zablokował cios orka, kopnął go w korpus i wbił ostrze gdy ten upadł. Dostał otrutą strzałą w nogę. Przerwócił się i jednocześnie rzucił mieczem który wbił się w głowe ostatniemu przeciwnikowi. Wyjął pocisk z nogi. Zajęczał przy tym z bólu. Doczołgał się do minotaura który miał jego miecz wbity w swoją głowe. Wyjął go i wstał. Noga dawała o sobie znać. Zorientował się że jest cały we krwi swojej i swoich wrogów. Wyjął z plecaka fiolke z czerwonym płynem. Wypił go. Był to napój leczniczy, który uśmierzył ból w jego nodze. Popatrzył na drzwi, przez które jeszcze chwile temu przebiegł minotaur władający magią. Rozbiegł się i kopniakiem je otworzył, jednocześnie wpadając w pole energi.
- Aaargh! - wyjąkał z bólu wojownik, który podnosił się z ziemi po ciężkim ciosie od jednego z żywiołów natury.
Spojrzał w prawo. Były tam jeszcze jedne drzwi. Wstał i podszedł do nich. Podniósł miecz na wysokość swojej twarzy, by w razie czego zablokować cios przeciwnika. Kopnął w drzwi jeszcze mocniej, niż kopał w poprzednie. Wypadły z zawiasów upadając na ziemie. W końcu pokoju stał minotaur trzymający w ręku różdżkę.
- Znam język ludzi - powiedział.
- ZABIJĘ CIĘ! Zabiłeś ją! Zginiesz i Ty - wykrzynął ze zdziwieniem, przerażeniem i gniewem wojownik.
- Ja? Nie, ja jej nie zabiłem. To był tylko mój rozkaz. Była tu, myślała że przyjdzie polować jak wcześniej. Odkryła co tu się dzieje. Zauważył ją nasz orkowy strażnik, który mi to zameldował. Wydałem rozkaz. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że mamy zamiar ruszyć na miasto, by je zniszczyć.
Jednak Ty pokrzyżowałeś mi plany. Zginiesz jak ona, próżny człowieku!
Z końca różdżki minotaura, wypłyneła kula ognia która poleciała w stronę naszego bohatera.
Wojownik zrobił unik, ognista kula podpaliła framugę drzwi, które otworzył młody rycerz. Pobiegł w stronę maga, atakując go swoim ostrym mieczem. Odciął mu ręce w której trzymał różdżkę. Krew rozlała się na podłoge i na ubrania obu walczących. Minotaur upadł na ziemię. Ręką która była sprawna zasłaniał się przed kolejnym ciosem. Rookstayer poniósł miecz do góry jego końcem w dół, po czym wbił go prosto w serce minotaura.
Wyciągnął miecz ze zwłok, który ociekał krwią. W tym pokoju były jeszcze jedne drzwi.
Zawsze zastanawiał się jak tam wejść. Kulejąc na jedną nogę, doszedł do tych drzwi. Otworzył je i wszedł do środka. Nic za nimi nie było. Myślał zawsze, że jest tam teleport, widocznie był podtrzymywany przy istnieniu dzięki życiu maga.
Wracał, przeszedł przez palącą się framugę. Nie stało mu się nic. Zajrzał do plecaka, czy ma może jeszcze jakąś fiolke z napojem leczniczym. Nie miał. Jego noga dawała mu o sobie znać. Przez rozdartą nogawkę widać było ranę na wylot, zaczynającą powoli gnić od trucizny. Zaczął iść do wyjścia. Wszystko zabite, żywego przeciwnika nie było widać, ani słychać. Wiedział że to koniec złych mocy na tej wyspie. Kierował się ku miastu, gdzie czekali na niego wszyscy mieszkańcy Rookgaardu, jak i wielu początkujących w walce mężczyzn i kobiet. Gdy już doszedł, upadł na ziemię z wycieńczenia...
Insahoris przerwał opowiadanie, gdy usłyszał dziwny dźwięk od słuchającego.
- Ty śpisz? - zapytał.
Starzec nie odpowiedział mu, ponieważ spał.
- Ja tu tyle opowiadam, nawet nie skończyłem a ten śpi... Co za ludzie. - gadał pod nosem Insahoris.
Chciał wziąć łyk piwa, ale nie było ani kropli.
Na dworze było już ciemno. Usłyszał jakiś dźwięk z góry karczmy, po czym światło u góry zgasło.
Widać Norma poszła już spać.
Nawet nie wiedział kiedy weszła.
Wstał, wydając charakterystyczne jęknięcie. Złapał się za nogę, jakby go bolała. Wyszedł z karczmy nieco kulejąc, idąc w stronę plaży, miejsca, które tak lubił.